Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Jeśli nie chcesz, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku,
zmień ustawienia swojej przeglądarki. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności.

Defekt Muzgó: Ozzy Osbourne docenił nasz teledysk

Filip Bernat, 2016-02-26
Defekt Muzgó: Ozzy Osbourne docenił nasz teledysk
Z liderem wałbrzyskiego zespołu Defekt Muzgó, Ireneuszem Jeżem, o punk rocku oraz zmianie wizerunku grupy rozmawia Filip Bernat.

Skąd wzięła się nazwa zespołu?
Na początku działalności grupa nosiła nazwę „Bunt”, co korespondowało ze specyfiką tamtych czasów. Wtedy, a był to był rok 1981, buntowali się wszyscy. Stan wojenny, puste sklepy, cenzura... produkty, jeśli już pojawiały się inne niż ocet i musztarda, dostawało się wyłącznie na kartki i to po przestaniu dobrych kilku godzin w kolejce. Nazwa zespołu zmieniła się po samobójczej śmierci Ferdka Wójcika, basisty i współzałożyciela, który w dniu swoich urodzin wyskoczył przez okno. Chłopaki długo zastanawiali się dlaczego młody, utalentowany człowiek, który miał przed sobą całe życie, zdecydował się na coś takiego. Może miał jakiś defekt mózgu? I tak powstał nowy szyld, pod którym zespół nagrywa i występuje do dzisiaj.

Z wykształcenia jesteś prawnikiem, obecnie liderujesz punkrockowej kapeli. Dość niecodzienny rozwój kariery prawniczej.
Defekt Muzgó określam raczej jako punk rock ludyczny. To trochę tak, jak w przypadku Jethro Tull: niektórzy mówią, że to zespół hardcorowy, ale moim zdaniem to nie do końca odpowiada rzeczywistości. Jeśli chodzi o moje wykształcenie, to jestem bardzo dumny, że skończyłem Uniwersytet Wrocławski. To prestiżowa uczelnia, z bogatą tradycją, która ma ugruntowaną, bardzo dobrą pozycję zarówno w Polsce, jak i za granicą. Później założyłem własny biznes, a w 1993 roku kandydowałem do Sejmu. Przez jakiś czas pracowałem jako doradca Premiera Pawlaka. Proponował mi nawet, żebym został Sekretarzem Stanu w Ministerstwie. Cóż, podobno Premierowi się nie odmawia, prawda? No więc ja odmówiłem (śmiech).

Więc jak obiecujący prawnik i niedoszły sekretarz stanu został muzykiem undergroundowej kapeli?
Muzyka zawsze była dla mnie bardzo ważna. Mam w domu ponad dwa tysiące płyt, oryginalnych, rzecz jasna. Wychowywałem się na Stonesach i Beatlesach. Pamiętam, jak Piotr Kaczkowski, prowadzący w radiu program „Zapraszamy do Trójki”, jeszcze w czasach żelaznej kurtyny, puścił płytę Black Sabbath. To było coś, prawdziwe walnięcie po uszach! A jak wyszła „The Wall” Pink Floyd? Coś niesamowitego, to były piękne czasy dla muzyki. Audycje nagrywało się wówczas na magnetofon. Pamiętam, że zdarzało mi się uciekać ze szkoły, żeby nagrać na kasetę piosenki Led Zeppelin. Właśnie na takiej muzyce się wychowałem i wprowadzam to do repertuaru Defektu Muzgó, czego efektem jest nasz ostatni album: „Aniołowie”.

Wokół tej płyty powstało sporo kontrowersji. W składzie nie ma już wieloletniego wokalisty i współzałożyciela Defektu, „Siwego”, na okładce widnieje twoje nazwisko, dopiero z boku można odnaleźć nazwę zespołu. Wygląda to trochę tak, jakby album był twoim solowym dokonaniem.
Reaktywowałem ten zespół w 2011 roku, wtedy był jeszcze stary skład, łącznie z „Siwym”. „Aniołowie” to płyta, którą właściwie zrobiłem ja z Darkiem i ze „Świętym”, naszym gitarzystą prowadzącym. Przez siedemnaście lat Defekt działał jako zespół niszowy, to był underground. Na ich koncerty przychodziło maksymalnie kilkadziesiąt osób, nie mieli nawet własnego sprzętu. To ja zorganizowałem im studio, ja kupiłem cały sprzęt. Jednak „Siwy” zatrzymał się na latach dziewięćdziesiątych, a moim zdaniem ten, kto stoi w miejscu, ten się cofa. Nie może być tak, że ktoś notorycznie wychodzi na scenę nietrzeźwy, fałszuje i zapomina tekstów. To działa niekorzystnie na wszystkich członków zespołu.

Jednak to właśnie „Siwy” był przez wiele lat liderem Defektu Muzgó.
Oczywiście, miał ogromny wkład w rozwój tej grupy, za co wszyscy mamy do niego mnóstwo szacunku. Niemniej jednak trzeba umieć zejść ze sceny w odpowiednim momencie. Uważam, że zrobiłem dużo dobrego dla zespołu, znaleźliśmy się na listach przebojów, w radiu...

Czyli album to definitywnie wydawnictwo całego zespołu, nie Twoje solo?
Zdecydowanie. W nagraniach brali udział wszyscy obecni członkowie. Pomysł z umieszczeniem na okładce napisu „Ireneusz Jeż” wyszedł zresztą od nich. „Ty zrobiłeś tę płytę, dzięki tobie powstała” - powiedzieli. Chcieli mnie w ten sposób wyróżnić.

defekt muzgó, punk rock

Płyta jest jednak nieco rewolucyjna pod względem brzmieniowym, jest zdecydowanie mniej punku...
Tak, chcieliśmy pokazać, że potrafimy grać nie tylko punk ortodoksyjny. Umiemy też zagrać hard rock, ballady, reagge... Teledysk do utworu „Wolfsberg” wysłałem nawet do Ozzy`ego Osbourna z Black Sabbath. Wydaje mi się, że go docenił, odpisał, że mu się podoba. Wracając do pytania, mi bliżej jest do hard rocka niż punku, dlatego to na nim chciałbym się skupić.

Punk rock umarł?
Jak to się ładnie mówi: „punk rock nigdy nie umrze”. To już jednak nie te lata, żyjemy w zupełnie innych czasach niż wtedy, kiedy scena punkrockowa się u nas kształtowała. Musimy otworzyć się na ludzi młodych. Na nasze koncerty nie przychodzą ludzie, którzy mają po czterdzieści-pięćdziesiąt lat, tylko młodzież właśnie. Ja, chociaż jestem w zespole najstarszy, mam mózg otwarty na nowe kierunki muzyczne...

Nawet mimo defektu?
Dokładnie (śmiech).

Kiedy można się spodziewać kolejnej płyty Defektu Muzgó?
Materiał jest już gotowy. Myślę, że wydamy to pod koniec tego roku.

Masz jakieś pozazespołowe plany?
Chcemy założyć stowarzyszenie, ja i Rafał Kubacki – mistrz olimpijski, znany także z roli Ursusa w Quo Vadis. Jako radny zaangażował się też w akcję przeciwko przemocy w polskich szkołach. Będziemy promować „młodzież garażową”, jak ja to mówię. Ja od strony muzycznej, Rafał - sportowej. Statut stowarzyszenia jest już przygotowany. W zeszłym roku rozmawiałem na ten temat z Prezydentem Wrocławia, bardzo spodobała mu się nasza idea. Będę też starał się o współpracę z Ministerstwem kultury i sztuki, a także Ministerstwem pracy. Trzeba kuć żelazo, póki gorące. Im dłużej trzyma się projekt w fazie planów, tym trudniej przychodzi jego realizacja.

W jaki sposób chcecie pomagać tej „garażowej młodzieży”?
Musimy przede wszystkim do niej dotrzeć. Przez sport i muzykę, bo na tym się znamy najlepiej. A jak konkretne? Jeszcze nie wiem... Jesteśmy w tej kwestii otwarci na propozycje z zewnątrz. Niech wypowiedzą się internauci, niech wypowie się sama młodzież. U mnie, w Wałbrzychu, jest dużo młodych, zdolnych chłopaków, którzy grają gdzieś po garażach, piwnicach i tak dalej. Właśnie do nich chcemy dotrzeć, dać im szansę na zaistnienie w polskiej muzyce. Podobnie jest z młodymi sportowcami. Chcemy zakupić profesjonalny sprzęt, studio, robić audycje on-line i tak dalej.

Jak będzie się nazywać stowarzyszenie?
Nazwy jeszcze nie mamy, ale myślę, że będzie korespondowała z mottem, które wymyśliłem: „Damy radę. Jak nie my, to kto?”.

Oceń artykuł:
+22
+34