Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszego serwisu. Jeśli nie chcesz, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku,
zmień ustawienia swojej przeglądarki. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności.

Jeden procent wynalazków

Małgorzata Pawlaczek, 2013-05-22
Jeden procent wynalazków
Wrocławskie Centrum Transferu Technologii
Zdecydowanie pojęcia innowacyjność nadużywa się zarówno wśród polityków, dziennikarzy, jak i przedsiębiorców, a na pewno różnie się ją rozumie. Przede wszystkim jednak warto podkreślić, że wbrew powszechnemu przekonaniu innowacje nie rodzą się wyłącznie w nauce. Właściwie tam powstaje ich zaledwie 10 proc., a aż 90 proc. jest odpowiedzią na realne i najczęściej palące problemy przedsiębiorców.

Z Dyrektorem Wrocławskiego Centrum Transferu Technologii prof. drem hab. inż. Janem Kochem o tym, co to jest innowacja i wynalazek oraz jakie mają zastosowanie w praktyce rozmawia Małgorzata Pawlaczek.

Pańskim zdaniem innowacyjność, o której tak wiele się obecnie mówi, to faktycznie wdrażane do produkcji wynalazki naukowców, czy tylko pojęcie, za którym kryją się jedynie pomniejsze rozwiązania, jakim chętnie nadano by rangę innowacyjnych?
Zdecydowanie pojęcia innowacyjność nadużywa się zarówno wśród polityków, dziennikarzy, jak i przedsiębiorców, a na pewno różnie się ją rozumie. Przede wszystkim jednak warto podkreślić, że wbrew powszechnemu przekonaniu innowacje nie rodzą się wyłącznie w nauce. Właściwie tam powstaje ich zaledwie 10 proc., a aż 90 proc. jest odpowiedzią na realne i najczęściej palące problemy przedsiębiorców. To oni są kołem zamachowym innowacyjności, naukowcy tylko ich w tym wspierają, ponieważ dysponują metodami i narzędziami, które pozwalają zweryfikować przydatność pomysłów przedsiębiorców. Niektóre rozwiązania wdraża się do gospodarki i bywa, że możemy wówczas mówić o innowacji.

Dlaczego tylko „bywa”?
Nie każdy dobry, a nawet bardzo dobry pomysł jest innowacyjny. Dostrzegł to już pod koniec lat 40. Henryk Saulowicz Altszuller rosyjski wynalazca i zarazem teoretyk wynalazczości. Zajmował się oceną zgłoszeń patentowych i m.in. w oparciu o obserwacje ze swojej pracy sformułował teorię rozwiązywania zagadnień wynalazczych, znaną obecnie pod rosyjskim akronimem TRIZ. Jego zdaniem wynalazki z prawdziwego zdarzenia, wśród nowatorskich rozwiązań zgłaszanych do patentów, stanowią zaledwie 1 proc. Sądzę, że dziś niewiele się pod tym względem zmieniło. W większości mamy do czynienia z modyfikacjami wynalazków. Oczywiście potrzebnymi, bywa, że niezbędnymi, ale to nadal tylko usprawnienia, będące pochodną rozwiązań zastosowanych w wynalazku. 

Dlaczego nadużywamy pojęcia innowacyjność?
Może dlatego, że szybko chcemy dorównać uniwersytetom światowej rangi, które świetnie zorganizowały transfer wiedzy i nowatorskich rozwiązań do gospodarki.

Mamy w tym względzie duże zaległości?
Rodzime uczelnie od jakiegoś czasu zaczęły kłaść silny nacisk na to, by obok dydaktyki zagwarantować także praktyczne zastosowanie wyników badań, wdrożenie ich do gospodarki. Ta przemiana polskich szkół wyższych odbywa się na naszych oczach i jest to oczywiście bardzo pozytywny trend. Wciąż jednak raczkujemy. Nierzadko naukowcy mają znakomite pomysły, ale nie wiedzą, co dalej z nimi zrobić. Tu właśnie mówimy o braku styku między nauką, czyli teorią a przemysłem, czyli praktyką.

Co jest powodem braku porozumienia?
Pozwolę sobie na prywatną dygresję. Rozpocząłem studia w latach 50. ubiegłego wieku wiedząc, że nie potrwają one pięć lat, ale pięć i pół roku, ponieważ 6 miesięcy spędziłem w fabryce, gdzie odbywałem praktykę. Później jeszcze przez ponad 10 lat byłem konsultantem w zakładzie przemysłowym. Uczyłem się przedsiębiorczości, przemysłu, gospodarki, poznawałem mechanizm funkcjonowania żywego organizmu, jakim jest taki zakład. To dla naukowca niezwykle cenne doświadczenia, ale zarówno studentom, jak i kadrze naukowej dziś ich brakuje.

Na uczelniach organizuje się praktyki zawodowe.
Które trwają zbyt krótko. Co więcej studentów nie uczy się przedsiębiorczości. Nie tylko pojmowanej jako wiedza o tym, jak założyć i prowadzić firmę, ale również przedsiębiorczości w sensie zaradności, obrotności, myślenia w szerokiej perspektywie, poszukiwania możliwości, praktycznych rozwiązań.  Nawet pracując w fabryce, przy taśmie, człowiek może być przedsiębiorczy, choćby usprawniając funkcjonowanie swojego miejsca pracy.

Jak można to wśród młodych ludzi zmienić?
Gdyby zależało to ode mnie przyjąłbym model stosowany z powodzeniem w Niemczech. Tam adiunkt, po obronie doktoratu wychodzi z uczelni i rozpoczyna współpracę z przedsiębiorstwem. Nie robi habilitacji, bo ta na uczelniach technicznych nie jest potrzebna. Jak zdobędzie doświadczenie, przede wszystkim jednak pozycję zawodową, wówczas może zgłosić się do rozpisywanego przez katedrę danej uczelni konkursu na stanowisko profesora.

Sytuację zmieniłoby ściślejsze nawiązanie współpracy między środowiskiem akademickim a przemysłem?
„Nawiązanie współpracy z przemysłem” to znów tylko kolejne hasło. Jeśli pracujący na uczelni wykładowca, inżynier związany był zawodowo z przemysłem przez 10 czy 15 lat nie ma potrzeby nawiązywania kontaktów. On zna nie tylko mechanizm funkcjonowania przedsiębiorstwa przemysłowego, jego specyfikę, ale również ludzi, którzy ten zakład pracy tworzą. Współpraca jest więc już, i to w naturalny, niewymuszony sposób zadzierzgnięta.

Nie ma w Polsce szans na skuteczne nawiązanie takiej kooperacji?
W Polsce trudno mówić o gospodarce przemysłowej, ponieważ działające u nas zakłady najczęściej są przedstawicielstwami zagranicznych koncernów. Podejmowaliśmy próby zainteresowania przemysłu wdrożeniami technicznymi, ale mieszczące się poza Polską centrale odrzucały nasze propozycje. Z tego prostego i całkiem słusznego powodu, że oni wspierają przede wszystkim rozwiązania proponowane przez własnych naukowców. W ten sposób wspierają swoje uczelnie. Nawet w ramach tzw. projektów przemysłowych finansują badania naukowe.

Jak to u nas zmienić? Potrzebna jest oddolna inicjatywa, czy uregulowania prawne?
To powinno się dziać równolegle, ale z naciskiem na uregulowania prawne. Słusznie przyjęto, że nie można być inżynierem budownictwa lub architektem, jeśli nie odbyło się rocznego stażu na budowie. Nieważne, że ten człowiek będzie później spędzał czas głównie nad deską kreślarską, czy też obecnie przed komputerem.

Wsparciu tych pozytywnych zmian służy Dolnośląski Bon na Innowacje?
Wrocławskie Centrum Transferu Technologii realizuje ten program we współpracy z Urzędem Marszałkowskim Województwa Dolnośląskiego. Pomysł nie jest nowy, wcześniej partycypowaliśmy w podobnych przedsięwzięciach podejmowanych przez PARP, a sama idea została zapożyczona od Niemców, którzy z powodzeniem realizowali taka formę współpracy między naukowcami i przedsiębiorcami już w latach 80. Koncepcja jest prosta: przedsiębiorca ma w swojej firmie problem, który rozwiązać może naukowiec. My sfinansujemy jego zatrudnienie.

Jak duże jest zainteresowanie programem?
Obecnie wpłynęło 100 wniosków, a ich nabór rozpoczęliśmy 1 października 2012 roku. Wypłaciliśmy dotąd 15 bonów, każdy opiewa na kwotę 18 tys. zł. W sumie przewidzieliśmy wypłatę bonów dla 300 przedsiębiorców.

To jest skuteczna forma nawiązywania współpracy między środowiskiem akademickim a biznesem?
Będziemy monitorować jej efekty. Liczymy, że przedsiębiorca, który podejmie współpracę z naukowcem i będzie zadowolony z jej wyników, następnym razem, mając problem w firmie znów zwróci się do tego, a może innego naukowca. Widząc korzyści płynące z takiej współpracy może zdecyduje się sam pokryć koszty, a może poszuka na ten cel dotacji. Ale na pewno będzie wiedział, że są możliwości takiej efektywnej współpracy. 
Oceń artykuł:
0
0